Za co kocham, a za co nienawidzę, czyli pierwszy kwartał w Australii
Post z przymrużeniem oka i dużą dozą poczucia humoru. Treści tu zawarte mogą nie być dokładnym odwzorowaniem rzeczywistości. Co w Australii doprowadza mnie do szału? 1. Sygnalizacja świetlna Spokojnie stoisz na czerwonym świetle, czekasz, relaksujesz się, odpływasz myślami, bo przecież zdążysz wrzucić bieg na pomarańczowym. Nie, nie, mój Drogi. Tu patrzysz, czerwone, nie zdążysz mrugnąć, już zielone. Zawsze znienacka. Zawsze. I ja się pytam się, dlaczego tu pomarańczowe pojawia się tylko po zielonym a już po czerwonym nie?! 2. Pierwszeństwo Parafrazując znany film... to nie jest kraj dla pieszych ludzi. Tu rządzą samochody. Jak stoisz na przejściu, to stój. Auto Cię nie przepuści. I to nie dlatego, że ludzie w Australii są nieuprzejmi. Po prostu pieszy jest tu w pewnym sensie rzadkością, wszyscy zawsze i wszędzie jeżdżą samochodami. Do pracy, do sklepu, na plażę, do parku. Wszystkie fast foody są drive thru. Ba, nawet kawa jest drive thru. Widzisz i nie grzmisz...