Za co kocham, a za co nienawidzę, czyli pierwszy kwartał w Australii
Post z przymrużeniem oka i dużą dozą
poczucia humoru. Treści tu zawarte mogą nie być dokładnym odwzorowaniem
rzeczywistości.
Co w Australii doprowadza mnie do szału?
1. Sygnalizacja
świetlna
Spokojnie stoisz
na czerwonym świetle, czekasz, relaksujesz się, odpływasz myślami, bo przecież
zdążysz wrzucić bieg na pomarańczowym. Nie, nie, mój Drogi. Tu patrzysz,
czerwone, nie zdążysz mrugnąć, już zielone. Zawsze znienacka. Zawsze. I ja się
pytam się, dlaczego tu pomarańczowe pojawia się tylko po zielonym a już po
czerwonym nie?!
2. Pierwszeństwo
Parafrazując
znany film... to nie jest kraj dla pieszych ludzi. Tu rządzą samochody. Jak
stoisz na przejściu, to stój. Auto Cię nie przepuści. I to nie dlatego, że
ludzie w Australii są nieuprzejmi. Po prostu pieszy jest tu w pewnym sensie
rzadkością, wszyscy zawsze i wszędzie jeżdżą samochodami. Do pracy, do sklepu,
na plażę, do parku. Wszystkie fast foody są drive thru. Ba, nawet kawa jest
drive thru. Widzisz i nie grzmisz...
3. Sklepy
W
cywilizowanej Polsce markety pod jedną marką mają mniej więcej ten sam schemat
lokowania produktów w sklepie. Jak wchodzisz do Lidla, nie ważne czy to na
Krzykach we Wrocławiu, czy na Rakowie w Częstochowie, wiesz, że zazwyczaj obok
alkoholu znajdziesz chipsy, a obok słodyczy kawę i herbatę. Wiadomo, że nie
jest identycznie, ale jak wejdziesz do nowego Lidla na swoim osiedlu, to nie
zgubisz się i nie umrzesz z wycieńczenia szukając chleba i masła. W Australii
może się to zdarzyć. To jest totalna dzicz. Przysięgam. Wchodzisz do
Woolworthsa. Przy wejściu zazwyczaj owoce i warzywa i na tym koniec ich
powtarzalności. Później już istny sajgon. Nie żebym lubiła życie w nudnym
utartym schemacie, ale nie lubię marnować czasu w sklepach, a tu niestety
każdego jednego trzeba się uczyć od nowa. Raz w pierwszej alejce masz chleby,
raz soki, raz jeszcze coś innego. Lodówki czasem są na końcu, a czasem w samym
środku sklepu. Nie mówiąc już o tym, że chusteczki higieniczne czasem leżą tam
gdzie cała chemia, a czasem na przykład koło... jajek. Jajka natomiast czasem
znajdują się koło mleka, czasem koło warzyw, czasem jakimś cudem w ogóle nie
udaje się ich namierzyć. Logika tu ewidentnie szwankuje.
4. Robale
Jeśli
kiedykolwiek narzekałam na owady w Polsce, cofam to, cofam to, cofam to!
Polskie pajączki od teraz są moimi przyjaciółmi, przynajmniej wiem, że od nich
nie umrę. A komary? Śmiało stwierdzam, że je kocham, w przeciwieństwie do
natarczywych australijskich much. Zastanawiam się czy do tego w ogóle da się po
jakimś czasie przyzwyczaić? Bo póki co, po powrocie z, pełnej much, farmy,
dostaję palpitacji serca na widok jednej muchy w ogrodzie.
5. Różnica
czasu
Wstajesz
rano, to wszyscy w Polsce jeszcze śpią, więc nie chcesz ich budzić. Wracasz z
pracy, to oni pracują, więc nie chcesz przeszkadzać. Kładziesz się spać, to oni
dopiero z pracy wychodzą. Budzisz się w środku nocy, bo zapomniałeś wyłączyć
dźwięki, a ktoś właśnie napisał do Ciebie wiadomość. Kiedy chcesz odpisać rano,
przypominasz sobie, że ten ktoś właśnie śpi...
6. Dziura
ozonowa
Sprawdzasz
prognozę pogody, ma być pochmurno. Okej, przynajmniej nie musisz się dziś
smarować od stóp do głów kremem z filtrem (oczywiście minimum 50tką). Wracasz
ze spaceru od stóp do głów czerwona. Tu promienie UV zabijają nawet w
najbardziej pochmurny dzień. Dzięki, dziuro ozonowa. Nie polubimy się.
7. Skład
produktów
Nie jestem (niestety)
mistrzynią w jedzeniu zdrowych rzeczy, nie jestem ogromną fanką warzyw, zdarza
mi się mocno przegiąć z tym i owym... ALE! Wszystko tu ma dla mnie za dużo
cukru i za dużo tłuszczu. Nie znalazłam do tej pory ani jednego dżemu, który
byłabym w stanie zjeść ze smakiem, takie
są słodkie. Mam wrażenie, że nawet Cola jest tu słodsza niż w Polsce. A
tutejsza śmietana light ma 18%... dlaczego, Australio, dlaczego?!
Ale żeby nie
było że tylko marudzę, jak to na Polaka przystało...
Rzeczy za które
już Australię kocham:
1. Pogoda (póki co wypowiadam się o Perth, podkreślam)
Mieszkamy tu
już 2 miesiące, z czego może kilka dni było deszczowych. Trzeba przyznać, że deszcz
potrafi tu mocno przylać, jak niefortunnie znajdujesz się wtedy pod gołym
niebem, to możesz zostać bez suchych gaci, serio. Ale... w każdy jeden
deszczowy dzień widziałam niebieskie niebo. Pochmurzy się, postraszy, lunie, 15
min, a potem znów błękit na niebie. Czy to nie piękne?
2. Jazda po
rondach
Mówcie co
chcecie. Polacy po rondach jeździć nie umieją. Jak masz dwupasmowe rondo i
chcesz jechać w lewo, to i tak pojedziesz prawym pasem, prawda? Bo się boisz że
z lewego się nie przebijesz w odpowiednim momencie, albo kogoś walniesz czy
coś. Standard. Też tak często robiłam. Tutaj wszystko jest jasne i przejrzyste.
Z lewego pasa zazwyczaj jedziesz tylko w lewo, z prawego prosto lub w prawo. I
wszyscy się tego grzecznie trzymają. I wszystkie auta wjeżdżające na rondo
grzecznie czekają na swoją kolej. Kultura jazdy bez porównania. Jest się od kogo uczyć. Poważnie.
3. Wschody i
zachody słońca
Takich
spektakli na niebie nie widziałam jeszcze nigdy. Może dlatego, że strasznie rzadko
udawało mi się wstać na wschód słońca, a teraz jestem zmuszona (kołchoz zwany
pracą) oglądać go codziennie... tak czy siak bez względu na powód wstawania o
nieludzkiej porze - warto! Wschody słońca są tu przecudowne, niezwykłe, niczym
z przepięknego obrazu. Nie do opisania. Każdy jeden jest wyjątkowy i każdy jeden
mnie od nowa zachwyca. Zachodów może nie naoglądałam się tu aż tylu, ale są
równie boskie. Żałuję ,że nie umiem w zdjęcia, bo bym Wam pokazała jak jest
pięknie o 5 nad ranem.
4.
Zwierzątka i roślinki
Kangury
pasące się na łące niczym sarny, papugi podkradające jedzenie niczym gołębie -
to sprawia, że człowiek czuje się jak w innym świecie. Świecie tak
nieosiągalnym, świecie ze snów, a jednak prawdziwym. Do tego te wszystkie
ptaki, których nawet nazw nie znam, ba! nigdy nie sądziłam, że ptaki mogą być
ciekawe, a jednak są!
Jeśli chodzi
o rośliny to zachwycam się tu Jacarandą, czyli pięknym (ponoć brazylijskim)
drzewem z fioletowymi kwiatami. Są też inne drzewa które mi się tu strasznie
podobają, ale oczywiście nie pamiętam ich nazwy :( chyba kupię sobie podręcznik
z przyrody dla 1 klasy szkoły podstawowej...
5. Ludzie
Tu nikt nie
ma Cię za wariata, jak idziesz ulicą i się uśmiechasz. Ktoś prędzej odwzajemni
Twój uśmiech, niż da Ci w zęby. Ludzie są na ogół mili i bardzo pomocni. Zagadają
do Ciebie w kawiarni i zapytają co słychać. Na plaży pochwalą za siedzenie w
cieniu. W sklepie przepuszczą jak mają pełny kosz produktów, a Ty stoisz jak
sierota z mlekiem i chipsami. W Australii kontakt z obcymi ludźmi na ulicy to
standard. Och, jak ja Wam życzę tego wszędzie. Mimo mojej nieśmiałości i
introwertyzmu, uważam, że to jest super!
6. Swoboda
Tu nikogo
nie dziwi osoba z różowo niebieskimi włosami, możesz wyjść wszędzie w
japonkach, pani z butami pod pachą idąca boso środkiem galerii handlowej nie
wzbudza sensacji, a ktoś kogo w Polsce nazwaliby recydywą kulturalnie pije
sobie kawkę w eleganckiej knajpie. Nikt też nie obrzuca wrogimi spojrzeniami,
ani tym bardziej czymś cięższym, pary dwóch kobiet czy dwóch mężczyzn.
Cudowna różnorodność i wolność. Tu wszystko jest tak bardzo inne i wszystko tak bardzo normalne.
Po raz kolejny, czy to nie piękne?
7. Poziom życia
Pomyśl, jak się żyje w Polsce zarabiając minimalną krajową, opłacając co miesiąc mieszkanie, płacąc za paliwo, jedzenie itd. Czy jedna osoba jest w stanie utrzymać parę zarabiając 2250zł brutto (czyli +/- 1600 zł na rękę)? We Wrocławiu, gdzie wynajem pokoju dwuosobowego to często koszt minimum 1000 zł, może być ciężko... Tutaj z naszego doświadczenia wynika, że mając poniżej minimalnej stawki, jedna osoba mogłaby utrzymać parę. Pracując we dwoje nawet całkiem sporo odkładamy. Tak, Australia jest dość droga, wynajem pokoju kosztuje minimum około 500zł... tygodniowo. Ale zarobki są relatywnie wyższe, więc w gruncie rzeczy, wciąż zarabiając poniżej minimum, czujemy, że wcale tak drogo nie jest. A do tego o ile tańsze się wydają teraz wszystkie podróże, bo ciężko znaleźć kraj jeszcze droższy od Australii!
Jutro miną dokładnie 3 miesiące odkąd jesteśmy w Australii. Ciekawe jakie będą moje wrażenia po roku :D Chętnie zweryfikuję aktualność tego wpisu :)
A tymczasem ściskam Was mocno i wysyłam Wam trochę ciepła, bo słyszałam że w Polsce ciężki listopad :*
Komentarze
Prześlij komentarz