Praca na farmie w Australii czyli małe piekło pośrodku raju



Prolog
Dla tych, którzy nie wiedzą.
Wiza „Work and holiday (462)” jest ważna przez 12 miesięcy.
Można ją przedłużyć, pracując 88 dni na farmie.


4:30
Dźwięk budzika powoli dociera do mojej podświadomości i wyrywa okrutnie z błogiego snu. Otwieram oczy i uświadamiam sobie, że nastał kolejny dzień niewolnictwa. Tak bardzo chcę nie wychodzić spod kołdry. Niemalże łzy napływają do oczu. Jeszcze chwilka.

4:45
Niestety trzeba wstać. Jeszcze tylko 5min, proszę. Nie chcę TAM wracać.

4:50
Teraz już nie ma zmiłuj. Ubrać się, zaliczyć poranną toaletę, spakować potrzebne rzeczy do nerki. Później szybkie śniadanie, woda, jedzenie do pracy i w drogę.

5:45
No to jazda. Na trzecim rondzie w prawo, potem cały czas prosto. Razem 30km. I wschód słońca, każdego dnia inny, każdego dnia wyjątkowy i zachwycający. Z pewnością to najmilsza chwila na najbliższe 8 godzin.

6:15
Maszeruję zniechęcona pod biuro, wziąć naklejki z kodem QR i moim numerem, niczym z obozu pracy. Mijam szalonych ludzi, którzy o tej porze i w TAKIEJ pracy witają się radosnym 'good morning'. Czy im się rzeczywiście w tej pracy podoba?
Sprawdzam listę ze stawką i wynikami z poprzedniego dnia. Jak zwykle wyszłam poniżej minimalnej stawki godzinowej. Ale kto by się przejmował, uroki pracy na akord, sama podpisałam ten cyrograf.

6:30
Docieram pod miejsce startu. Zaczyna się wyścig szczurów. Nie doświadczyłam go w korpo, doświadczam przy zbiorach truskawek. Każdy musi znaleźć sobie wózek. Są tu takie wózki, które wjeżdżają kołami pomiędzy rzędy truskawek. Da się na nich siedzieć. Wózków akurat nie braknie dla nikogo, więc spokojnie, obędzie się bez bijatyk. Ale za to znaleźć taki z krzesełkiem to już wyższa szkoła jazdy. Krzesełek do wózków jest zdecydowanie mniej. Rozkompletowane, połamane, zepsute, zgubione… kto wie co się stało z resztą. Niektórzy przyjeżdżają specjalnie dużo wcześniej tylko po to, żeby dostać krzesło. Na szczęście mój genialny mąż zrobił nam własne, prywatne, pasujące do wózka. Nikt nam ich nie odbierze. Codziennie przynosimy je ze sobą. Bo bez krzesełka uczucie w plecach po kilku godzinach jest nie do opisania. Nie wiesz czy lepiej się zgiąć w pół i dotknąć czołem kolan, czego nie zrobiłeś od podstawówki, czy lepiej wygiąć się w mostek i zostać tak do następnego dnia. Krzesełko to podstawa przetrwania, pamiętaj! Przyjechała ciężarówka z resztą niezbędnych rzeczy. Na przyczepie przywiozła też kolejnych ludzi, tych, którzy mieli szczęście i zdołali wskoczyć po drodze. No to teraz zaczyna się walka o skrzynki, bo przecież nie można wziąć tylko 5, żeby starczyło każdemu. Trzeba od razu mieć 20, żeby nie tracić później czasu na branie nowych. Do tego plastikowe pojemniczki, do których pakujemy po 275 gram truskawek. 8 pojemniczków na skrzynkę. Truskawki posortowane rozmiarami. Pojemniczków trzeba też wziąć pokaźny zapas, czas to pieniądz, mój drogi. Także czekam. Aż wszystkie szczury zdobędą swoje trofea. Teraz mogę zgarnąć ochłapy. Dwie skrzynki, parę pojemniczków. Spoko. Zaraz przyjedzie kolejna ciężarówka, dostanę więcej, bez przepychanek. I jeszcze waga. Waga zawsze się znajdzie. Czasem zepsuta. Ale kto by się przejmował. Większość nawet nie waży tych truskawek.
Mam komplet wózek+skrzynki+pojemniki+waga+naklejki. Skrzynki obklejam moim numerem niewolnika. Hurra! Wreszcie można zacząć tak strasznie wyczekiwaną (tak zwaną) pracę.

6:45
Zbiór może zacząć się dwojako. A może nawet trojako:
A) Super! Tyle truskawek! Zaczynam liczyć ile to pieniędzy dziś zarobię, co sobie za to kupię, ile odłożę... i przypominam sobie, że za skrzynkę 8 x 275g płacą mi od $2.40 do $3.30...
B) O matko, same zgniłe/same zielone/brak truskawek, znów będzie biednie...
C) Znów jakiś szczur z lewej/prawej/obu stron kradnie truskawki z twojego rzędu. Wkur***sz się po raz pierwszy.
Co dobra wróżka przygotowała dla mnie na dziś?

7:30
Idzie nadzorca niew… to znaczy pracowników. Supervisor. Taki to ma farta, bo nie musi już zbierać truskawek. On teraz ocenia. "za biała", "za mała", "zbyt dojrzała", "źle posortowane rozmiary"... dobra, panie, idź już sobie, obiecuję poprawę.

7:45
O! Motylek! To znaczy truskawka... tak się tu nazywa niekształtne potwory, których ponoć nikt nie kupi bo są brzydkie... czyżby? A te idealnie trójkątne w jednym rozmiarze nie są podejrzane?

8:00
Czuję jak dłonie zaczynają mi się gotować w rękawiczkach. Dylemat życia - dłonie mieć czarne czy odparzone?

9:00
"Clean your row! People please! Clean your row!"
No przecież czyszczę, nie widać? Po sobie, po tym z wczoraj, po tej z lewej, tym z prawej. Po wszystkich. Bo wszyscy tylko cisną do przodu, byle jak najwięcej ładnych truskawek zebrać, bez względu na wszystko, "money money money".

9:30
Szczekanie psa. Oho! Szczekanie psa zawsze zwiastuje pojawienie się samego szefa tej farmy.
A teraz hit! Szef ma na imię Dougy. Naprawdę ma tak na imię. I zawsze pojawia się w towarzystwie dwóch psów. Przypadek?
Dougy jest człowiekiem, który przekonał mnie, że odpowiednio dobrane przekleństwa w języku angielskim są równie fajne, jak odpowiednio użyte przekleństwa w języku polskim.
„Hey you! Don’t drop the f***ing jam fruits on the f**ing route! It’s gonna be f***ing s*it on the route, put them to the f**ing black tray!”
Któryś cwaniaczek dostaje zjebkę za niesprzątanie po sobie.
Dougiego naprawdę lubimy. Nam zjebka nie groźna. Może jesteśmy powolni, ale przynajmniej czyścimy nasze ścieżki.

10:00
Mózg zdążył się już wyłączyć. Zbieram sobie te przeklęte truskawki, myślami jestem na pięknych plażach, które widzieliśmy podczas road tripa, albo we Wrocławiu na kawie z przyjaciółką, albo gdziekolwiek, byle daleko od tej farmy... aż tu nagle słyszę wybudzającą z marzeń, drącą się japę "break time! break time!". Rozglądam się wokół. Wszyscy jak głusi zbierają dalej. Dopakowuję ostatnią skrzynkę, biorę moje wyczynowe, szaleńczo pokaźne zbiory (czyli 5 skrzynek, w porywach do 6) na ciężarówkę. W końcu można zjeść drugie śniadanie, a jedzenie jest przecież miłe, więc to drugi taki moment, po wschodzie słońca!

10:30
Ahoj przygodo! Jak miło znów was widzieć, piękne truskawki. Chwila chwila... tylko gdzie są truskawki?! No tak, znów jakiś szczur z lewej i prawej podkrada moje, bo mało mu jego. Wk**wie numer dwa, witaj, tęskniłam. Zwracam jegomościowi uwagę. Udaje, że nie rozumie po angielsku. Ale dobrze wie o co mi chodzi. Mam ochotę pizgnąć takiemu w twarz. Albo chociaż wywalić mu parę skrzynek, tych które zebrał dzięki truskawkom z mojego rzędu. Zaciskam zęby. Wracam do swojego powozu. Zbieram resztki. Uciekam myślami gdzie indziej. Czekam, aż ktoś znów nieprzyjemnym głosem krzyknie "last tray, last tray, finish, go home". Ale do tego jeszcze kilka godzin...

11:00
Skończyłam, jakimś cudem tak szybko, pierwszy rząd. Wypycham wózek na środek drogi. Zdobywam nowego siniaka do kolekcji. Przepycham go przez fałdy piachu. Pot się leje.
Cóż… każdy z nas pcha przez życie własny wózek truskawek.
Odkładam pełne skrzynki na ciężarówkę, biorę w zamian puste. Wymiana serdecznego dziękuję z kierowcą. Trafiam do nowego rzędu. Tym razem pojedynczy, czyli taki, który ma truskawki tylko z jednej strony, taki którym gardzą wszystkie azjatyckie sprawne małe rączki, więc dostaje się on zazwyczaj białej twarzy.
Niestety tym razem trafiam na sąsiada, który puszcza na cały regulator swoją fantastyczną playlistę. Wiem że gusta bywają różne, ale czasem można zwątpić w człowieczeństwo...

11:30
I znów słyszysz ten śmiech. Oglądaliście Przyjaciół? Kojarzycie Janice? Jej głos? Dokładnie! Mamy naszą azjatycką Janice! Zabawnie się jej słuchało w serialu? Przez 5 min raz na jakiś czas pewnie tak... jak trafisz na jej sąsiedztwo na kilka godzin, przestaje być zabawnie. Uwierz! Do tego pokrzykuje bezczelnie "fast fast fast!" jakby była tu królową balu. Cwaniara z mackami ośmiornicy. Przecież żaden normalny dwuręki człowiek nie nazbiera tak szybko tylu truskawek...

12:00
Myślę sobie, że to na pewno już końcówka. Ochoczo sprawdzam godzinę. A nie, to jednak jeszcze trochę.

13:00
Po raz setny dziś przeklinam na głos muchy od najgorszych. Po polsku. Żeby nikt nie wiedział, że jestem taka niekulturalna. Tylko jak tu być damą, jak wchodzą takie xxxxx* (* tu możesz dodać własne najgorsze określenie) do uszu, nosa, ust i oczu. Nie, nie wystarczy potrząsnąć głową. To nie są europejskie muchy. Australijskie muchy to zupełnie inna bajka. A raczej horror. Z niecierpliwością czekam na przesyłkę z ebaya z siatkami na głowę. Wtedy muchy będą mogły pocałować mnie w dupę.

14:15
Fajrant! Oddaję co nie moje, zabieram co moje. Wracam pod biuro oddać resztę naklejek, bo przecież zabranie ich do domu byłoby największą zbrodnią przeciw ludzkości. Lepiej codziennie chodzić w te i nazad. Nareszcie można jechać do domu! Kolejny dzień z 88 dni potrzebnych do wizy na drugi rok zaliczony. Przetrwany. Zostało jeszcze...72...

Komentarze