Zamienianie jest fajne... "zmienianie" (planów) też

To było 11.stycznia, pamiętam dokładnie datę, bo czekaliśmy na lotnisku w Melbourne na samolot do Hobart. Miał opóźnienie, a ja postanowiłam wreszcie wziąć w garść swoje myśli, mrzonki o niekończących się podróżach po Australii i zaczęłam poważnie myśleć nad tym co zrobić 26.stycznia, kiedy Staś wsiądzie w samolot powrotny do domu... Wiedziałam, że będzie mi smutno zostać samej, trudniej niż samej wyjechać…ale nie chciałam jeszcze wracać, jeszcze nie…
Patrząc na stan konta wiedziałam jedno – w Australii nie ma co zostawać dłużej, za drogo na samotne wynajmowanie aut itp. Zaczęłam szukać tanich lotów do Azji, z nadzieją, że uda mi się spędzić w niej koło miesiąca i dopiero wrócić do Polski. Niestety ze wschodniego wybrzeża Australii jest jednak drożej niż z Perth i ceny biletów nie były powalająco tanie – najtaniej wychodziły loty na Nową Zelandię…ale przecież jest tak samo droga jak Australia więc nie mam po co tam lecieć…W końcu udało mi się wybrać jakiś lot do Malezji, skąd chciałam dostać się później do Tajlandii, bo z Bangkoku znalazłam dobre połączenie do Warszawy albo do Berlina. Wychodziły jakieś 3 tygodnie pomiędzy lotami, więc idealnie! Bardzo chciałam wrócić do Tajlandii. Zabrałam się do wypełniania danych przy pierwszym locie, z Sydney do Kuala Lumpur, kiedy z głośników usłyszeliśmy zaproszenie na pokład. Zamknęłam laptopa, z myślą że do kończę na lotnisku w Hobart gdzie planowaliśmy spędzić noc.
Jednak w czasie lotu nasze plany uległy absolutnym zmianom.
Wystarczyło jedno rzucone przez Stasia ‘a może tak… ja bym poleciał z Tobą na Nową Zelandię…’, by rozmyć wszelkie wcześniejsze plany. Jak tylko dolecieliśmy do Hobart chcieliśmy zacząć wszystko sprawdzać, ale lotnisko było zamykane na noc, więc szybko musieliśmy się ewakuować i poszukać dzikiego miejsca na nocleg w namiocie. Rano, z racji czekania na zabukowane auto, usiedliśmy na kawie i zaczęliśmy przerabiać temat od początku. Po pierwsze musieliśmy sprawdzić stany wszystkich naszych rachunków bankowych i kart kredytowych. Okej! Lećmy! Podjęliśmy tę szaloną decyzję. Później Staś kontaktował się z liniami lotniczymi w sprawie przebukowania swojego lotu do Polski na luty – niestety nie dało się za darmo, ale i tak wychodziło taniej niż kupno nowych biletów. Długo to trwało i sporo rozmów telefonicznych kosztowało nas opłacenie przez telefon zmiany lotu ale koniec końców się udało, nowa data powrotu Stasia – 16.lutego.
W ten sposób od 26.stycznia jesteśmy na Nowej Zelandii! Niemal wyzerowaliśmy kredytówkę kupując wszystkie bilety – na Nową Zelandię, pomiędzy wyspami, przebukowanie Stasia biletu i kupno mojego biletu (a raczej moich… tak, już wiem kiedy będę w Polsce;p) i wrócimy z długiem do spłacenia, ale zdecydowanie było warto! Jak szaleć to szaleć!
A cokolwiek o Nowej Zelandii już wkrótce… Wybaczcie milczenie, ale podróżujemy tak niskobudżetowo, że nawet nie mamy gdzie telefonów ładować :D

Komentarze