Podzielę się z Wami kolejnym fragmentem dziennika

Drugi weekend lutego w Faro zaskoczył niecodziennymi zjawiskami, stłuczonymi jajkami na bruku, bębnami, confetti i paradą dzieci. Jednym słowem, karnawał w pełni!

Po powrocie z uczelni rozsiadamy się w kuchni i czytamy, że jest jakaś impreza na kampusie tutejszego uniwersytetu. Dopijamy wino i ruszamy tam, w ciemno.

Moją uwagę zwraca niecodzienny w Faro fakt, mianowicie na ulicach jest podejrzanie dużo młodych ludzi w imprezowym nastroju. Zbyt dużo, nawet jak na czwartkową noc. Przecież jeszcze w zeszłym tygodniu kluby świeciły pustkami. Co więcej, wszyscy ci młodzi ludzie zmierzają najwyraźniej tam, gdzie i my. Na kampus Penha Uniwersytetu Algarve.

Widok setek, jak nie tysięcy studentów spożywających alkohol przed wejściem na kampus, a następnie ustawiających się w długą kolejkę do bramy, na której ochrona sprawdza, czy nie wnosi się nic do środka, potwierdza słuszność moich przypuszczeń. Widok jak na naprawdę dużym koncercie.

W środku, tłok jak na otwarciu nowego supermarketu, dwa prowizoryczne bary do sprzedaży imprezowo kiepskiego piwa po imprezowo wygórowanych cenach, duży plac, na placu ścisk i może kilkanaście osób z tych wielu zgromadzonych tu tysięcy, które usiłują tańczyć, to znaczy ruszają biodrami na różne strony i machają w powietrzu rękami w rytm głośnej muzyki. Odnajdujemy znajomych, ruszamy w sam środek tłumu w kilkuosobowej grupie. Na położonym trochę ponad nami murku stoi kilka dziewczyn i tańczy jakiś tutejszy układ do ponoć popularnej melodii.

Impreza jest fajna pod paroma względami. Po pierwsze, są na niej wszyscy, chyba całe środowisko uniwersyteckie z miasta. Spotkaliśmy znajomego Irańczyka, znajomych Hiszpanów, znajomych Polaków... słowem wszystkich, których tu znamy, bo znamy niewielu. Po drugie, można wstępnie poznać parę osób. Wstępnie, ponieważ muzyka i wszechobecny hałas uniemożliwiają właściwie konwersację, za to jak następnym razem poznaną wstępnie osobę się spotka, będzie już łatwiej pogadać. Minusami tego spędu są zaś stagnacja i to, że właściwie nic się nie dzieje, wszyscy stoją.

Przerażające są toalety. Sam proces dotarcia przez zatłoczony plac do udostępnionego z kampusu pomieszczenia jest dość czasochłonny, by mocz podszedł do poziomu oczu, zaś to, co dzieje się w środku sprawia, że po raz kolejny rozważa się przemyślaną wcześniej wielokrotnie, podczas długiego przepychania się, opcję pójścia "pod krzaczek". Do męskiego dostaję się bez problemu, ale wchodząc tam cieszę się, że moje buty mają wysoką podeszwę. Podeszwa cieńsza, niż centymetr, groziłaby przelaniem się do środka płynu pokrywającego podłogę. Płynem ów jest nic innego jak piwo, którego część zapewne uleciała z upuszczonych na podłogę kubków, większość zaś z pewnością zdążyła już przelecieć przez organizm.

Gorzej było z damskim. Kiedy wyszedłem, moja dziewczyna dalej czeka w niekończącej się kolejce i wraz z nią czekam następnych kilkanaście minut.

Jakiś pijany Portugalczyk przewraca się sam z siebie na środku prostej podłogi.

Impreza na kampusie kończy się o drugiej w nocy i cała brać studencka rusza w dół miasta na tak zwane kluby, które opisałem w poprzednim akapicie. Nie brakuje pijanych kierowców.

To był czwartek i stanowił dopiero zaczątek dziwnych rzeczy, dziejących się w karnawale. Nad rankiem w sobotę budzą nas krzyki, wrzaski, śmiechy, chichy, rejwach niesamowity tuż zza okna, z deptaka jaki mamy pod blokiem. Później dopiero okazuje się, że była to karnawałowa parada dzieci. To tłumaczy skąd w całym mieście rozrzucone confetti.

Dzieci na tej paradzie mają własne stroje, od zwierzątek zaczynając, po królewny, czarodziejki, księżniczki i inne postacie, za jakie każde dziecko chciałoby się przebrać. Lub może raczej za jaką chcieliby przebrać je jego rodzice.

Najbardziej w szok mnie wprawia inny zwyczaj. Początkowo zastanawiam się, skąd na chodnikach i deptakach tyle porozbijanych kurzych jaj. Trzeba tak uważać, żeby nie wdepnąć, jak podczas wiosennego spaceru po niesprzątanym skwerku pod blokiem, na świeżo po roztopach. Intrygująca obecność rozbitych jaj wyjaśnia się, gdy widzę grupę dzieci w różnym wieku, w maskach i z woreczkami pełnymi jajek. Pozostaje jedno pytanie. Kto był celem obrzucania tymi jajkami? Przyśpieszam kroku w stronę mieszkania.

Kiedy parę godzin później idziemy w stronę sklepu, mijamy kilkuosobową grupkę dzieci o czerwonych włosach. Wszystkie przefarbowane tą samą farbą. Zwyczaj? Tradycja? Własna interpretacja tradycji? Czy kpina z karnawału?

Nie jest to jedynym zaskoczeniem podczas marszu w stronę sklepu, podczas którego pokonujemy pokrywę chodnika utworzoną z tłuczonych jaj i confetti. Słyszymy nic innego, jak intensywnie grające werble.

Pierwsza myśl - parada ! Super !

Parada owszem, ma być, ale nie w tym mieście, nie w tym dniu... Znajdując źródło hałasu widzimy grupę pięciu grajków, w odświętnych strojach, idących przez miasteczko i łojących w bębny ile sił w rękach.

Wszyscy naprawdę świetnie się bawią.

W tym szaleństwie, jest metoda.

eskadra

Komentarze