Mauretania - wiza i granica, cz I

 

 

Konsulaty Mauretańskie w Europie istnieją. Ten kraj zamieszkiwany przez mieszankę ludności arabskiej i afrykańskiej jest dawną kolonią Francji, co wiąże się nie tylko z tym, że do swobodnej komunikacji przydałby się język francuski (po angielsku mówi tu mało kto) ale też z wieloma politycznymi związkami między Mauretanią a Francją. Konsulaty Mauretanii w Unii Europejskiej znajdują się w: Paryżu, no i jeszcze dodatkowo w Berlinie. 

Ale wizę polecam wyrobić w konsulacie w Rabacie (sąsiednie Maroko), dlatego że jest tanio i od ręki. Wybieram tą właśnie opcję. 

Ambasada nie znajduje się w centrum, tylko w dzielnicy Souissi, czylistosunkowo daleko. Należy liczyć się z koniecznością użycia tanich w Afryce taksówek.

Wchodzę w uliczkę, która przywodzi na myśl europejskie osiedla domków jednorodzinnych. Na tej ulicy znajdują się ambasady Mauretanii, Mali, Senegalu i szlag wie czego jeszcze. Drewniane drzwi pilnowane są przez kryjącego się przed słońcem w cieniu palmy policjanta. Ten każe mi czekać, aż konsul drzwi otworzy. Po angielsku nie mówi, łamanym hiszpańskim mówi mi, że w środku jest dużo ludzi.

Nie chodziło o ludzi, lecz o wnioski, które konsul przegląda. Kiedy po pół godziny czekania udaje mi się wejść do środka, czarnoskóry urzędnik nie zapytany o nic podał mi wniosek do wypełnienia i wskazał drzwi spowrotem na ulicę. Grzecznie więc wychodzę i podejmuję próbę wypełnienia druku, który jest oczywiście w języku francuskim – angielskich nie mają.

Wypełnienie podstawowych informacji jest dość łopatologiczne, ale co tu zrobić, kiedy przychodzi do udzielenia odpowiedzi na długie i skomplikowane zdanie w języku francuskim, którego znaczenia próżno się w ciemno domyślać? Na szczęście Marokańskie podejście do biznesu i na to znalazło rozwiązanie. Tak się składa, że przed ambasadą, na ulicy „pracuje” mówiący po angielsku Marokańczyk, żyjący z tego, że pomaga składać wnioski o wizę Mauretańską. Taka usługa kosztuje 30 driham (3 euro), wliczając w to szaleńczą podróż skuterem przez zatłoczone ulice do najbliższego fotografa, który miał mi zrobić zdjęcie do wniosku wizowego. Zdjęcie dodatkowo płatne. A podwozi mnie skuterem syn owego Marokańczyka, chłopak nie więcej niż 14-sto letni. Nie byłem pewien, czy podmuch na nieosłoniętej żadnym kaskiem twarzy to wiatr od mijanego na długość lusterka, jadącego z naprzeciwka samochodu, czy oddech samej śmierci…

Wiza w Rabacie kosztuje 350 dh (35 euro). Później dowiaduję się, że taka sama wiza wykupiona w Paryżu kosztuje 60 euro.

Następnym etapem jest monotonna i długa podróż autobusem z Rabatu do Agadiru (6-7 godzin), z Agadiru do Dakhly (20 godzin) i z Dakhly na granicę (5 godzin). Sam przejazd z Dakhla na granicę możliwy jest Supratour’em (jedną z dwóch największych sieci autobusów kursowych w Maroko), bądź też taxi-busem, czyli już w stylu Mauretańskim.

Taxi-bus jest to samochód osobowy kursujący odpłatnie między miastami. Najczęściej w użyciu są stare mercedesy, ponad 30-sto letnie. Cóż takiego sprawia, że te auta są ich ulubionymi? Ekonomia! Trzeba przecież pamiętać, że osobowe mercedesy są siedmioosobowe(!) a nie pięcioosobowe, jak uważają Europejczycy. Mercedes jest na tyle przestronnym samochodem, że mieści 4 osoby z tyłu i 3 z przodu, w „komfortowych” warunkach.

Do granicy docieram blisko godziny 20. Pech! Oznacza to, że trzeba tu spać. Granica jest zamykana o 16 czasu Marokańskiego. Przed przejściem znajduje się kilka małych hotelików, które oferują pokój z łazienką za cenę 100 dh (10 euro). W pokoju tynk sypie się na głowę, a ilość much przekracza granicę tolerancji zmęczonego podróżą człowieka, prysznic w łazience zaś złożony jest z wystającego ze ściany na wysokości pasa kranu z niewielkim ciśnieniem wody oraz wiaderka. Ah tak, jest rura odpływowa i mini-brodzik, w którym należy stać podczas spłukiwania się.

Pobudka o 7 rano, bo tak zalecił kierowca. Kierowca nocował w samochodzie. Cena podwózki obejmuje przeprawienie nas na drugą stronę i dostarczenie do wskazanego miasta. Ja jadę do Nouadhibou. Wstaję o 7 rano. I czekam bezczynnie dwie kolejne godziny. Arabskie nieszanowanie czasu miało zacząć doprowadzać mnie do szewskiej pasji dopiero później.

Przed samym przejściem ustawił się ze stoliczkiem jakiś Marokańczyk, zarabiający na wypełnianiu kart migracyjnych. 5 dh od sztuki.

W końcu przed godziną 10 granicę otwarto. Interesujący jest sposób ustawiania się w kolejce do odprawy paszportowej. Kolejkę ową stanowią ustawione na parapecie i przyciśnięte kamieniem, aby wiatr ich nie zwiał, paszporty. Pogranicznik zaś bierze kolejny dokument i przywołuje właściciela do kontroli. Czekam cierpliwie na swoją kolej.

Spotykam Gwinejczyka mówiącego dobrze po angielsku. Rewelacja! W końcu mam z kim porozmawiać. Kiedy mówię mu, że jestem z Polski, bardzo się cieszy. Opowiada, że jego brat mieszka w Holandii i ma żonę Polkę. Ale on – jak twierdzi – nie mógłby ożenić się z białą kobietą.
- Dlaczego? – pytam
- Kiedy czarnej kobiecie powiesz, żeby została tu gdzie jest i się nigdzie nie ruszała – odpowiada – i wyjdziesz, to ona będzie siedzieć i czekać. Kiedy białej kobiecie powiesz, żeby została tu gdzie jest i się nigdzie nie ruszała i wyjdziesz, to ona sobie pójdzie jak tylko znikniesz za drzwiami. Białe kobiety są nieposłuszne!

Sono, bo tak ma na imię, opowiada o kwitnącym handlu używanymi samochodami i wszelką elektroniką. Czarnoskórzy Europejczycy, imigranci mieszkający we Włoszech, Hiszpanii i Niemczech, kupują za grosze auta, które nadają się u nas wyłącznie na złom. Załatwiają im lewe papiery i jadą nimi do Afryki. Przejeżdżają przez Maroko, Mauretanię i sprzedają w Senegalu, Gwinei i innych krajach środkowej Afryki. Przebitka wielokrotna.

Na granicy kwitnie również handel walutą, kartami SIM, starymi telefonami komórkowymi i inną elektronikę. Wielokrotnie mnie pytano, czy nie potrzebuję wymienić waluty lub czy nie mam czegoś na sprzedaż. Chciano nawet kupić moje wysokie, wojskowe buty.

Po przejściu odprawy po stronie Marokańskiej ruszamy aby przejechać przez słynny, parokilometrowy pas ziemi niczyjej, który przed rokiem 2002, w  którym otwarto granicę, był szczelnie zaminowany. Rozminowano tylko tą część, przez którą się przejeżdża. Między jedną granicą a drugą leżą sterty śmieci, starych opon, a również wraki samochodów. Relacje mówiące o tym, że są spalone, bo kiedyś wjechały na miny, brzmią fajnie na blogach podróżników, ale są mocno przesadzone. Wraki aut są zwyczajnie porzucone i rozkradzione na części. Ogołocone do samej blachy.

Granica Mauretańska. Jedna kontrola paszportów. Zaraz potem prowadzą nas na drugą kontrolę paszportów, która oprócz spisania danych tak jak ta poprzednia, robi nam również zdjęcia i zbiera odciski palców. Dokąd pan jedzie? Jakie miasta? Czym będzie się pan przemieszczał? Na jak długo? Jaki jest cel wizyty…

W tym czasie psy przeszukują samochód, którym przekraczam granicę. Kontrola straszna.

Z granicy już tylko kawałek do Nouadhibou. Po drodze mijamy kilka kolejnych punktów kontroli, gdzie policja spisuje dane z mojego paszportu, pyta się o zawód, cel wizyty i miejsce do którego jadę. To jest tragedia przemieszczania się po Mauretanii. Takie rogatki są przed każdą miejscowością, a przed większym miastem jest ich kilka. Co parę kilometrów. Dopiero później dowiaduję się, że wystarczy zrobić zapas kserówek paszportu i opisać na tychże kartkach czym się zajmuję i dokąd jadę, następnie na takim punkcie kontrolnym kserówkę ową policjantowi wręczyć. Oszczędza to bardzo dużo czasu.

Także jeszcze raz, jeżeli będziecie jechać do Mauretanii – ksero paszportu (strona ze zdjęciem + strona z wizą Mauretańską), oraz opisane w języku francuskim: zawód, miejsce docelowe / trasa, cel wizyty.

W Nouadhibou zatrzymuję się na kempingu ABBA, czyli w miejscu, które pojawia się we wszystkich opublikowanych w Internecie relacjach. W końcu chwila wytchnienia.

c.d.n.

 1. Pustynia niedaleko Nouadhibou.

Obrazek

 

2. Wrak samochodu na pasie ziemi niczyjej między granicą Maroko a Mauretanii. 

Obrazek

 

3. Młodzi Senegalscy rybacy pracujący dla Chińskich koncernów w Nouadhibou.

 

 

 

 

Obrazek

Komentarze

  1. Witan właśnie przygotowywuje się do wyprawy motocyklem do Senegalu . Prosił bym o kontakt. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, odezwij się na stanislaw.szwast@gmail.com lub na FB na to właśnie imię i nazwisko

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst. Właśnie przygotowuje podobny wyjazd i Twoje rady są bezcenne. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz